wtorek, 28 sierpnia 2018

Wiem wszystko o problemach, bo "Kłopoty mnie kochają"

Kłopoty mnie kochają t.1 


Z Joanną Szarańską miałam okazję zapoznać się przy okazji Gwiazdki i Sylwestra („Cztery płatki śniegu”), a później w związku z moim zamiłowaniem do owoców (seria „Kalina w malinach”). O moim zachwycie nad lekkością pióra tej autorki możecie poczytać tutaj.

Czy więc może kogokolwiek dziwić, ze kolejna pozycja J.S. wzbudziła mój zachwyt oraz wymusiła niezwłoczne zaopatrzenie się w książkę o Zojce?

Bohaterka wykreowana w serii „kłopoty mnie kochają” jest nieco podobna do Kaliny. Co nie odbiera jej w żadnym razie wyjątkowego i niepowtarzalnego charakteru. Żywiołowa i energiczna Zosia, zwana Zojką, w celu odróżnienia od kuzynki o tym samym wdzięcznym imieniu, zagubiona, roztargniona, pełna wigoru, optymizmu i krocząca przez życie jak burza (z piorunami) zdecydowanie poprawia humor. Dodajcie do tego jeszcze rodzinkę o specyficznym podejściu do życia, a zwłaszcza babunię, której ulubionym narzędziem wcale nie jest wałek do ciasta, kilka kończyn odłączonych od reszty ciała, jedną zazdrośnicę, kroplę sensacji i napięcia i mamy murowany hit!

Uwierzcie mi, ze po przeczytaniu tej książki nigdy nie spojrzycie w taki sam sposób na ciasto z kremem, a przynajmniej będziecie je jedli zdecydowanie ostrożniej. I z pewnością będziecie lepiej pilnowali swoich rzeczy w pociągu.

Dużym plusem jest wartka akcja od której nie sposób się oderwać. Być może momentami zahacza nieco o groteską, a niektórym może wydać się wręcz przerysowana, ale w mojej opinii są to tylko detale nie zaburzające konstrukcji całości historii. Opowieść o Zojce jest spójna, wszystkie elementy łączą się w jedną całość, która bawi, wzrusza, skłania do refleksji, a czasami budzi niedowierzanie.

Doceniam także kreatywność w tworzeniu nazwisk oraz ich związku z aparycją bohaterów. Zofia Tuszyńska jest bowiem wielkim łasuchem (szczególnie kruszonki z ciasta, więc chyba mamy coś ze sobą wspólnego), którą to okoliczność wielokrotnie podkreśla na kartach opowieści. I wcale nie przejmuje się dodatkowymi (kilo)gramami. No, może prawie wcale, ostatecznie bowiem zmotywowana do działania wyciąga z piwnicy rower.  Jednakże Zojka pokazuje nam, że w życiu najważniejsze nie jest to jak wyglądamy, a to, jakie mamy podejście do samych siebie, świata, innych ludzi, jak się zachowujemy i co sobą reprezentujemy. Dzięki niej, poza solidną dozą rozrywki dostrzegamy, że o ile nie zawsze mamy wpływ na to co dzieje się w naszym życiu, to ZAWSZE mamy wpływ na swoje reakcje na to, co nas spotyka. Możemy płakać i przeklinać, albo wykazać się ironią i dystansem. Wszystko w naszych rękach, a życie mamy przecież jedno.

Podsumowując, można powiedzieć, że Joanna Szarańska jest mistrzynią w kreowaniu bohaterek na miarę naszych czasów. Silnych, młodych kobiet, którym choć czasem maja problem z otworzeniem słoika niestraszne żadne wyzwania jakie stawia przed nimi świat. Postaciami, które dzięki wierze w siebie poradzą sobie zawsze i wszędzie. Dziewczynami, które wnoszą w życie nadzieję i dynamizm i które sprawiają, ze niezależnie od tego jaki mamy charakter to po cichu trochę im zazdrościmy i przynajmniej trochę chcielibyśmy być jak one. 


Czekam niecierpliwie na przesyłkę z kolejną częścią, którą zapewne pochłonę w jeden wieczór i noc, kosztem podkrążonych oczu. Stawiając jednak na szali z jednej strony sen, a z drugiej dobrą zabawę wybór jest oczywisty. 

poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Trolle, ryby i wikingowie czyli "Szczęśliwy jak łosoś".



Nie od dziś zachwycamy się kulturą krajów południowych – Włoch, Grecji czy Bułgarii. Czy przez to nie popadamy w pewien schemat? Jak często bowiem na pytanie: „gdzie planujesz wakacje?”, usłyszymy odpowiedź: do Skandynawii? Bardzo rzadko. Przynajmniej tak wynika z mojego doświadczenia. Ponieważ kulturę i mitologię oraz mentalność południowców już poznałam postanowiłam wprowadzić małą odmianę i zapoznać się ze zwyczajami spadkobierców Wikingów – Norwegów.


Książka „szczęśliwy jak łosoś” wpadła mi w ręce właściwie przypadkiem, ale każda minuta nad nią spędzona była tego warta. Reportaż……. Z jednej strony składnia do refleksji, z drugiej budzi śmiech. Pokazuje, że Norwegowie mają swój mały świat, którego granice czasami ciężko im przekroczyć – zarówno  w znaczeniu dosłownym jak i przenośnym. Bo jak to możliwe, że najlepszy wynalazek wszech czasów jakim jest szpatułka do sera nie jest używany w innych krajach? Albo jakim cudem fakt, że mężczyzna przepuszcza kobietę w drzwiach albo że młodszy ustępuje starszemu miejsca w środkach komunikacji może być odbierany pozytywnie? Statystycznemu Norwegowi nie mieści się to w głowie. Dla tego narodu takie zachowanie oznacza tylko, że traktujemy kogoś jako słabszego, co w żadnym wypadku nobilitujące nie jest.
Książka podzielona jest na bloki tematyczne – znajdziemy zatem rozdział poświęcony kulturze i legendom (tak! Trolle!), zwyczajom, podejściu do polityki oraz jedzeniu. Wplatanie w treść nazw regionalnych oraz pojęć z języka norweskiego być może nieco utrudnia lekturę (zwłaszcza, kiedy ma się zero doświadczenia w zakresie wymowy), ale zasługuje na plus, bo tłumaczenie nigdy nie odda dokładnego brzmienia wyrazów ( czy ktoś próbował przetłumaczyć nazwę „schabowy” albo „bigos” na angielski?).


Autorka rozprawia się z niektórymi mitami na temat Norwegów. Nie ukrywa, że jest to naród mało otwarty i unikający niepotrzebnych interakcji, ale podkreśla, że w żaden sposób nie należy tego łączyć z chłodem czy oziębłością. Norwegowie są rodzinni i przyjacielscy, ale nie dla przypadkowo poznanych ludzi. Faktu, ze ktoś jest uprzejmy nie należy utożsamiać w ich wypadku z zachętami do nawiązania bliższej relacji. Jeśli chcecie zdobyć przyjaciół „od ręki” kierujcie się raczej w południowe rejony Europy J
Plusem książki są również ciekawe, dobrze wykonane zdjęcia dopasowane do treści rozdziałów. I chociaż okładka utrzymana w błękitnej tonacji na której przedstawiona została „norweska chatka” nasuwa mimowolne skojarzenia z klimatem gwiazdkowym, to książka jest dobra na każdą porę roku. Pozwala zrozumieć, że chociaż każdy naród i każdy człowiek są różne, to w tym przejawia się piękno świata, a naszym zadaniem jest docenienie tych różnic i uszanowanie ich, a nie próby zmiany czyjejś mentalności. Siła przejawia się w różnorodności.


Zmiany, zmiany.....

I wtedy przyszedł maj..... Długo nie było mnie na blogu i kiedy spojrzałam na datę ostatniego wpisu szczerze mówiąc nieco się przestra...