poniedziałek, 25 lutego 2019

miłość nie zawsze wystarcza i "Dlatego od ciebie odeszłam"

                                      "Dlatego od ciebie odeszłam"

Agata Przybyłek


Nie tak dawno pisałam o tym, że literatura ma służyć wzbudzaniu pozytywnych emocji, nadziei na przyszłośc, radości. Nadal podtrzymuje swoje stanowisko w tej materii.
Z drugiej jednak strony, jaki byłby sens literatury obyczajowej, gdyby nie pokazywała również cieni życia, problemów, smutków? Nie chodzi przy tym o przysłowiowe ściągnie w dół, ale o ukazanie rzeczywistości. Całości rzeczywistości.

Historia dzieje się na dwóch płaszczyznach, wśród dwóch różnych grup wiekowych.
Pierwsza to studenci, przyjaciele - Ada, Paweł i Igor. Każde z nich jest inne, pochodzi z innego środowiska, ma inne problemy. Nie chciałabym tu zdradzać za dużo z treści, ale Ada to młoda ambitna dziewczyna z dość jasno sprecyzowanym planem na przyszłość, jeden z jej przyjaciół cierpi na zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, a drugi w związku z ciężką sytuacją rodzinną jako remedium na problemy uważa przypadkowy seks. To co łączy bohaterów to skomplikowane relacje miłosne - obaj męscy bohaterowie kochają bowiem główną bohaterkę każde na swój sposób.
Druga płaszczyzna to historia Marianny, która przeżyła wojnę, która wbrew rozsądkowi zakochała się w Niemcu - oprawcy, i która długo nie dostrzegała jego prawdziwej, okrutnej natury. Kiedy jednak przyszło otrzeźwienie z bólem i żalem musiała pożegnać swoją miłość.




Agata Przybyłek w trzeciej części serii "Bądź przy mnie zawsze" odbiega od schematu z którego jest znana. Przede wszystkim dlatego, że powieść "Dlatego od ciebie odeszłam" jest zdecydowanie dojrzalsza i poważniejsza. Skupia się na sytuacjach z przeszłości oraz na tym jaki wpływ ma ona na całe nasze życie, a z czego często nie zdajemy sobie sprawy. Przypadkowe spotkania, pozornie nic nie znaczące detale, przewrotny los - wszytsko to może sprawić, żę nasza sytuacja zmienia się o 180 stopni. Pokazuje, że wbrew pozorom nie na wszytsko w życiu mamy wpływ, a decyzje często podejmujemy na oślep. Układamy zyciowe puzzle, w których brakuje nam elementów. Nie możemy zatem dostrzecz pełnego obrazu. 

Agata Przybyłek po raz pierwszy podjęła także próbę zmierzenia się z powieścią, która opiera się o historię. Z pozytywnym efektem. I chociaż jak sama to podkreśliła, choć pomocą służył jej ojciec - historyk, celem nie było oparcie się na faktach historycznych. Niezależnie jednak od tego, umiejscowienie części akcji w XX wieku sprawia, ze powieść nabiera nieco dynamizmu. Takie zestawienie przeszłośc i przeszłości doskonale wpisuje się w konwencję, o której już pisałam wyżej - że decyzje jakie podejmujemy nierzadko oddziałują na całe nasze życie.

Już samym tytułęm autorka sugeruje, że tym razem powieść będzie przesycona refleksją i rzeczywiście tak jest. Dużo z niej melancholii i rozważań, jednak tematem przewodnim nadal pozostaje MIŁOŚĆ i różnorakie jej odcienie i barwy - zaczynając od bladego różu podczas poznawania drugiej osoby, czerwieni w najbardziej intensywnym stadium zakochania, żółci przy zazdrości, błękitu kiedy wygasa. Tylko czy naprawdę miłość może do końca wygasnąć? M
oim zdaniem, ostateczną konkluzją książki jest to, że Miłość (przez duże M) do osoby, która raz pokochaliśmy zostaje z nami zawsze, choć często ukryta głęboko w środku. Okoliczność ta wychodzi na jaw często w najmniej oczekiwanych i pożądanych momentach, co może skończyć się tragicznie.

Nie chcę zdradzać zakończenia, ale jest szokujące - w każdym możliwym znaczeniu tego słowa. Przede wszystkim jednak na olbrzymi plus zasługuje to, ze opisane jest oszczędnie. Autorka nie wpada w groteskę czy jakakolwiek przesadę - wszystko opisuje dyskretnie, delikatnie, zostawiając niedopowiedzenia i ciszę w miejscach,  w których słowa powinny zostać zastąpione osobistymi emocjami czytelnika.

Podsumowując, jeśli szukacie lekkiej, przyjemnej historii na weekend, która was odpręży i zrelaksuje - nie sięgajcie po ten tom serii (odsyłam do "Takie rzeczy tylko z mężem"). Jeśli jednak macie ochotę na nutkę goryczy, szukacie wspomnień, rozważań, refleksji - wybór "Dlatego od ciebie odeszłam" będzie strzałem w dziesiątkę.

wtorek, 19 lutego 2019

Jaki owoc jest twoim ulubionym? Na dzisiejszy deser proponuję "cudze jabłka".

"Cudze jabłka"

Agnieszka Krakowiak-Kondracka


Przyznam szczerze, że autorka tej powieści nie była mi znana. Jej nazwisko nigdy nie obiło mi się o uszy", nie pojawiło na żadnym forum książkowym, na fejsbukowej grupie czy w wyszukiwarce Google. Seria "z fasonem" też nie brzmiała znajomo (dodam tylko że w jej ramach dwie powieści napisała bardziej popularna Agnieszka Olejnik)
Przyciągnęła mnie okładka.
Trylogia autorstwa Agnieszki Krakowiak-Kondrackiej stała sobie na półce w bibliotece i skupiła na sobie mój wzrok niczym zielono-pomarańczowo- czerwona tęcza. Nie będę się przecież opierać. Szkoda że limit książek na karcie pozwolił mi wypożyczyć tylko dwie, ale już niedługo, niedługo...…..

"Cudze jabłka" to powieść o Marku, Ewie i ich nastoletniej córce - Poli. Rodzina, którą można określić dobrze sytuowaną. On jest architektem, ona panią domu. Prowadzą życie o którym wielu może pomarzyć - duży dom, zagraniczne wakacje, dobra pensja męża. żyć nie umierać. Wszystko zmienia się o 180 stopni po wyjeździe do Grecji, kiedy to okazuje się że zagraniczny kontrahent oszukał głównego bohatera i zamiast zarobku piętrzy się przed nim stos długów i zobowiązań. Od tej pory wszystko wydaje się toczyć po równi pochyłej w dół. Powoli zaczyna brakować funduszy, konieczne jest dopasowywanie się do nowych okoliczności. O ile dorosłym przychodzi to z trudem, o tyle nastoletnia Pola w ogóle nie może zrozumieć co dzieje się w jej rodzinie. Pomimo że jej rodzice walczą o to, aby utrzymać swoją relację na tym samym poziomie zaangażowania w ostatecznym rozrachunku ojciec wyprowadza się z domu. Matka, która chce zapewnić córce najlepsze warunki, w tym możliwość rozwoju jej kariery pływackiej unosi się tym samym honorem i podejmuje pracę w hotelu. Ukrywa tylko, że zatrudniła się jako..... sprzątaczka.

Z opisu - nic specjalnie wielkiego. Ot, kolejna historia małżeństwa w kryzysie, który ostatecznie zostaje przezwyciężony. Niektórzy autorzy mają jednak dar, który prostą codzienną historię pozwala tak zaczarować, że po prostu wciąga. O tym, że literatura ma nam dawać nadzieję i wiarę na przyszłość pisałam już pryz okazji recenzji powieści "W promieniach szczęścia". "Cudze jabłka" zdecydowanie spełniają to kryterium. Dobrze tez ukazana jest przemiana głównej bohaterki z nieco niezorientowanej małej dziewczynki, która do tej pory funkcjonowała tylko przy mężu, poprzez sprzątaczkę, dla której ten rodzaj pracy jest hańbą, aż po kobietę, która wykształca sobie własną wartość i walczy o siebie i rodzinę.

Na docenienie zasługuje także dobre ujęcie reakcji jedenastoletniej Poli. Z jednej strony nie rozumie ona zachowania swoich rodziców (którzy maja przed sobą tajemnice, wśród których pojawiają się nieporozumienia, niedomówienia), a z drugiej - czuje i wie więcej niż można spodziewać się po tak młodej osobie. Jak sama mówi w jednym z cytatów - dorasta. Co więcej, dzieje się to na każdej kolejnej karcie powieści.
Rozwój bohaterów jest tym samym wyraźnie widoczny.

W tej historii nieco mniej jest panów. Oczywiście, mamy męża głównej bohaterki, partnera jej przyjaciółki oraz...… Wiktora, ale główną role pełnią kobiety. Może to nieco feministyczne, ale w ostatecznym rozrachunku wychodzi na dobre. Bardzo doceniam tez to, że autorka nie starała się za wszelką cenę wprowadzić do powieści wątku romansu. Relacja Ewy oraz Wiktora pozostaje na płaszczyźnie czysto przyjacielskiej, choć pewnie dla części czytelników kuszące byłoby kilka scen. Otwarcie mówię  - nie doczekacie się ich - i bardzo dobrze.

Spodobało mi się opisanie rzeczywistości hotelu. Jest wiele filmów, które pokazują jak wśród luksusów funkcjonują pokojówki, menedżerowie, zarząd, ale mało kto decyduje się na zejście na niziny (oczywiście nie mam tu na celu obrażania kogokolwiek), bo to zawsze ryzykowne i można narazić się na zarzuty dyskryminacji. Autorka tymczasem opisuje rzeczywistość tej grupy z wyczuciem i wyważeniem, nie szczędząc jednak rzeczywistych opisów zachowania gości, w tym ich agresji wobec obsługi czy nieco stereotypowego rujnowania pokoi. Poza tym, to nie miał być przecież reportaż o funkcjonowaniu sprzątaczek tylko powieść obyczajowa.

Zabrakło mi nieco jakiegoś momentu kulminacyjnego. Nie chodzi oczywiście o spektakularne fajerwerki, ale czegoś co nadałoby tej okładkowej zieleni nieco więcej szmaragdowego blasku. Tymczasem historia jest po prostu.... dobra.
Pewnie też taka miała być.
W końcu pokazuje życie, a ono jest przede wszystkim prawdziwe. Nie czarne. Nie białe. Są w nim pozytywne i negatywne emocje, ale dla większości z nas jest po prostu przeciętne. I to ukazuje książka - codzienne funkcjonowanie, śmiech, łzy, radość, smutek. Bez większych emocji, szoków czy wymuszonej fabuły. Tutaj nikt nie pakuje walizek i nie decyduje się z dnia na dzień na weekendowy wypad na ośmiotysięcznik ( o tym: tutaj)  :D :D

poniedziałek, 11 lutego 2019

słów kilka o tym jak mozna się wygrzać "w promieniach szczęścia"

W promieniach szczęścia. 

Agata Przybyłek



Styczniowa pogoda nas nie rozpieszcza. Pomimo, że coraz częściej promienie słońca przebijają się przez zachmurzone niebo rażąc w oczy i stymulując organizmy do produkcji witaminy D to jednak pamiętać trzeba, że nadal mamy zimę.

Biorąc to pod uwagę, chwytam się niemal wszystkich sposobów, aby poprawić sobie humor - przynajmniej ten wewnętrzny. Ksiązki Agaty Przybyłek stanowią niezastąpiony środek zaradczy na wszelkie niepogody i życiowe zawirowania, więc jaką inna lekturę mogłam wybrać na "zaziębiony" lutowy weekend?

"W promieniach szczęścia" to drugi tom serii "Bądź przy mnie zawsze". Ta część serii opowiada historię Łucji oraz Justyny, a także ich partnerów - odpowiednio Łukasza i Filipa. Brzmi banalnie? Macie wrażenie, że już gdzieś słyszeliście taką historię? Mylicie się.

W pierwszej kolejności trzeba zaznaczyć, że pomimo iż historia koncetruje się wokół dwóch bardzo młodych dziewczyn, nie oznacza to bynajmniej, że nie zostały już one doświadczone przez życie. Jedna z nich ukrywa sekret, który niszczy jej życie i z którym stara się sobie radzic na kolejnych kartach powieści. Dzięki temu, opowieść stanowi niejako jej spowiedź, wyznanie. Druga, miała jasno sprecyzowany plan na życie, marzenia, ambicje. Niestety, przewrotny los sprawił że musiała z nich zrezygnować i dostosować się do rzeczywistości. I choć wielokrotnie twierdzi, że niczego nie  żałuje dla każdego wrażliwego czytelnika jest jasne, że nie tak wyobrażała sobie swoje życie. Nie tak również wyobrażali sobie jej przyszłość najbliżsi. 
Czy dziewczęta mimo przeciwności, smutku, żalu i traumatycznych przeżyć są w stanie odnaleźć swoje szczęście? 

Książka Agaty Przybyłek pokazuje, że definicja pojęcia "szczęście" jest dla każdego inna. Nasz los jest tylko w naszych rękach i chociaż często napotykamy na życiowe zawirowania to z odrobiną optymizmu ze wszystkim jesteśmy w stanie sobie poradzić. Nie można całe życie kierować się opinią innych, bo to nie ma nic wspólnego ze świadomym kształtowaniem swojego życia. Z pewnością też nie można nazwać "dorosłym" osoby która żyje realizując oczekiwania innych. Nie możemy dać się "popychać".

Po drugie, w powieści poruszony zostaje ważny dla każdej kobiety problem: kariera, nauka, rozwój czy dziecko, rodzina? Ciekawie opisany wątek, pokazuje że często te dwie dziedziny są nie do pogodzenia. 

Po trzecie bohaterki - złożone, dzielne - każda na swój sposób, wywodzące się z odrębnych środowisk. Na pozór kompletne przeciwieństwa, pod pierwszą warstwą mają jednak całą gamę cech wspólnych. Jedyny mój zarzut w tym zakresie sprowadza się do tego, że jedna z nich jest może nieco zbyt "kryształowa". Nie kwestionuję, że ludzie obdarzeni tak szlachetnym charakterem istnieją, ale zdecydowanie są w mniejszości. Z drugiej strony, czy literatura nie ma służyć właśnie skupieniu się na dobrych ludziach, cechach i budowaniu optymistycznego podejścia do życia? Agata Przybyłek z tego przecież właśnie słynie. 
Nieco bardziej podobni charakterologicznie są w powieści panowie, ale nie wokół nich się tu koncentrujemy.

wspomnienie zeszłorocznego majowego weekendu w Międzyzdrojach. 
Ależ tęsknię za Słońcem i ciepłem...…


Na plus zasługuje splecenie ze sobą historii Łucji i Justyny. Nie jest ono oczywiste od początku, ale od momentu, w którym niczym wątek i osnowa zaczynają tworzyć spójny materiał robi się już tylko ciekawiej i ciekawiej, a od literackich opisów i umiejętnie tworzonych zdań ciężko się oderwać. 

Zabrakło mi jednak czegoś w zakończeniu. Odniosłam przeczucie, że autorka niejako spieszy się, aby zamknąć powieść przez co trochę się ono rozmyło i było jakieś niepełne. 

Na marginesie, być może to nadinterpretacja, ale mam wrażenie, że w pewnym momencie Autorka. inspirowała się powieścią M. Majcher - "Cztery pory uczuć. Lato". Zarówno co do tematyki, jak i trochę co do opisów, ale nie traktuję tego jak minus, o świadczy jedynie o dobrej znajomości gatunku literackiego, w którego kręgu Agata Przybyłek się obraca. 

Podsumowując, kolejna udana pozycja w dorobku pisarki. Ciepła, słoneczna, sympatyczna, ale również z nutą refleksji i rozważań. Po prostu - samo życie, którego kształt w ostatecznym rachunku zależy od nas. 




poniedziałek, 4 lutego 2019

Ten "typ" tak ma i zdecydowanie jest w "kontrze" do wszystkich - "Kontratyp"

Remigiusz Mróz "Kontratyp"


Od czasu premiery "Chyłki. Zaginięcia. " chyba każdy wie kim jest ta postać literacka. Niepokorna, zbuntowana, "robiąca swoje". Co więcej, robiąca to świetnie. Mimo kłującego charakteru - wybitna.

Kolejny tom serii o Chyłce różni się nieco charakterem od pozostałych i wynika to z kilku przyczyn.


Po pierwsze - pomysł na tę część. 
Do tej pory R.M. umieszczał akcję tylko w Warszawie i okolicach. Tym razem wpadł na szalony pomysł wysłania bohaterów na zbocza Annapurny. Zupełnie jakby oderwał się od rzeczywistości. "Wiesz co, Zordon. Zarezerwowałam nam bilety na samolot. Jako romantyczny wypad wespniemy się razem na (prawie) dziewięciotysiecznik". Każdy przeciętny człowiek po takim zdaniu zostałby niechybnie umieszczony na oddziale zamkniętym, ale przecież mówimy o Chyłce. Jej wszystko ujdzie, prawda? Nawet niedorzeczny pomysł w jej przypadku zostanie zrealizowany.

Po drugie - fabuła. 

 
W miarę czytania wyraźnie widać, że ilość zakrętów, zawijasów i zwrotów akcji w każdej kolejnej książce Mroza jest coraz większa. Widać, że "Kontratyp" był pisany pomiędzy "Nieodnalezioną"  a "Nieodgadnioną". Wbrew pozorom, wcale nie wyszło mu to na złe. Wydaje ci się że coś już zrozumiałeś, załapałeś? Naiwny czytelniku. Chyłka, jak sama o sobie mówi jest "mistrzynią (intryg) klasy światowej". Niezależnie od tego jak jesteś bystry, ona zawsze jest krok do przodu. I może nieco mniej w tej części prawa, a więcej "wysokościowej" rzeczywistości, ale to tylko wzmaga ciekawość i pewnie w ten sposób skusi także nie zainteresowanych karnym i Waltosiem czytelników.
 
Po trzecie - Zordon + Chyłka.
Może pora znaleźć nazwę dla tej pary skoro już zapisała się w popkulturze? Zołka? Koryłka? Przepraszam, wykreślmy to trzecie, bo brzmi strasznie :P Osobiście optuję za "Chordonem", ponieważ brzmi jak nazwa Power-Rangersa albo Transformersa, a ten duet jest zdecydowanie żelazno-niepokonany.


Relacja niedoszłego adwokata i jego (jeszcze) patronki (w końcu egzamin wciąż przed nim) nabiera tempa. Pomiędzy docinkami, drobnymi złośliwościami, nerkowcami i tzw. "inside joke'ami" widać czułość tej dwójki. Pomimo że żadne nie chce tego pokazać wprost wszyscy wiemy, że wzajemnie się uwielbiają, a namiętność wybucha w najmniej spodziewanych momentach także i w tej części.


 To czym "Kontratyp" różni się od pozostałych to prawdziwa Czułość i Tęsknota, pisane z dużej litery. Przebijają się wyraźnie na każdej stronie na której opisana została samotna wyprawa Chyłki na Annapurnę. Pięknie i subtelnie pokazane, Bez niepotrzebnego nagromadzenia słów. Czasami milczenie i oszczędność są najlepszym środkiem jaki może zastosować autor i Remigiusz Mróz zdaje się doskonale o tym wiedzieć.

Po czwarte - tempo, dynamizm, siła i porównania.
Czyżby Remigiusz Mróz pozazdrościł Alkowi Rogozińskiemu (<3) Kontratyp obfituje w porównania, które świetnie osadzają akcje we współczesnej rzeczywistości i zdecydowanie przyspieszają czytanie oraz potrafią ubawić. W pamięć zapadł mi szczególnie jeden cytat: "Przemieliliśmy ją jak fit blogerki siemię lniane". :D Dawno się tak nie uśmiałam.

Jestem pewna, że cytat wejdzie do literackiego kanonu.

Po piąte - zakończenie. 
Chyba przyzwyczailiśmy się już, że każda część pozostawia nas z niedosytem i że NATYCHMIAST chcemy kolejnej, ale tym razem Remigiusz Mróz przeszedł samego siebie. Oczywiście nie zamierzam zdradzić w jakim suspensie pozostawił nas tym razem, ale jednego możecie być pewni. Wraz z kolejnymi przeczytanymi stronami przybliżacie się do punktu, w którym będziecie cierpieć mentalnie aż do następnego tomu.
Życie czytelnika jest cierpieniem
................................................................
Choć biorąc pod uwagę tempo pisania tego autora można stwierdzić, że zdecydowanie nie jest on sadystą. :D :D 


Podsumowując,"Kontratyp" można zasadniczo zdefiniować kilkoma słowami - szalony pomysł, który w przypadku wielu innych pisarzy zakończyłby się klapą, w tym wypadku jak zwykle został przekuty w sukces. 
Chyłka to Chyłka, a Remigiusz Mróz to Remigiusz Mróz i zestawienie tych dwóch nazwisk broni się samo. Więcej rekomendacji nie potrzeba. Zdecydowanie polecam.

P.S. Czy tylko ja czytając o Chyłce mam teraz przed oczami Magde Cielecką?

Zmiany, zmiany.....

I wtedy przyszedł maj..... Długo nie było mnie na blogu i kiedy spojrzałam na datę ostatniego wpisu szczerze mówiąc nieco się przestra...