czwartek, 28 września 2017

WYZNAJĘ.... że nie mam dość tego autora.

Cabre.
Cabre?
Coś mi to chyba mówi.

No tak. W końcu na imieniny zostałam obdarowana jego najnowszą książka "Cień eunucha".

Może zobaczymy jak (i co) pan Cabre pisał wcześniej?
Książka o apetycznych rozmiarach ponad 800 stron śmieje się do mnie z półki obrazem małego chłopca.

Zamiłowanie do literatury hiszpańskiej zrodziło się u mnie (a jakże!) od Zafona, a później pogłębiło dzięki fantastycznemu "Domowi Duchów" Allende (chociaż nadal nie widziałam filmu), a poza tym w liceum miałam przyjemność zapoznać się z hiszpańskim. Ale nie o tym mowa.

Cabre ma to do siebie, że jego książki są tworzone na przestrzeni wielu lat. I stąd zarówno ich objętość jak i wyważenie, rozplanowanie i dbałość o każdy detal. Doskonale widać, że to nie jest powieść, którą pisze się jednym tchem, a taka, która jest wynikiem głębokich przemyśleń. Bardzo angażuje przez to intelektualnie. I w ten sposób stwierdzam, że to jedna z tych historii, które rzeczywiście potrafią oderwać człowieka od rzeczywistości. Oczywiście, nie ma to ukrywać, że mija nieco czasu zanim wejdzie się w wykreowany przez autora świat, pozna bohaterów, zrozumie ich schematy działania, zachowania. No i przede wszystkim nauczy się koncentrować na specyficznym sposobie narracji, bo Cabre meandruje pomiędzy epokami, miejscami, postaciami. Dla zmęczonego umysłu taki sposób prowadzenia opowieści jest zabójstwem. Jednak jeśli tylko jesteście w pełni sił umysłowych historia Feliksa jest majstersztykiem. Dobre ukazanie często zaskakujących powiązań, skłania do wielu refleksji i przemyśleń - często gorzkich. Co było przede mną? Co pozostanie po mnie? Czy mam wpływ na to co się ze mną dzieje, czy (jak to powiedziała kiedyś K. Siesicka) - jestem tylko rzeczownikiem, którym żądzą przypadki? Czy podobnie jak główny bohater, wybitnie inteligentny człowiek, zachoruję? Czy przestanę rozpoznawać bliskich mi ludzi, otoczenie? Czy mam realny wpływ na rzeczywistość.

Opis pochodzący od wydawnictwa kładł bardzo duży nacisk na aspekt muzyczny. Rzeczywiście w historii bardzo dużą (o ile nie najważniejszą) rolę odgrywają (!) skrzypce - Storioni. Uważam się za osobę, która jest wyczulona na dźwięki, słuch jest chyba najlepiej u mnie rozwiniętym zmysłem, ale jeśli mam być całkowicie szczera, to jednak jestem w tej dziedzinie laikiem, i być może dlatego nie dostrzegłam w historii konstrukcji podobnej do utworu muzycznego. Podział na rozdziały, czy może raczej części nie wywołał u mnie skojarzeń ze strukturą muzyczną.

Jako że zawsze staram się być obiektywna właściwie musiałabym wspomnieć także o minusach. Tym bardziej trudne staje się dla mnie stwierdzenie, że zasadniczo poza objętością nie dostrzegam żadnych. Może tylko to, że czasami gubiłam się pośród wielu wątków i płaszczyzn, ale jak wspomniałam wyżej, było to z pewnością wynikiem znużenia po całym dniu pracy. Zarzut ten jest podobny co w przypadku książek Donny Tartt (chociaż nadal uważam, że jej historie zdecydowanie dałoby się skrócić i nie odebrałoby im to uroku).

Podsumowując, książka zdecydowanie warta uwagi. Jej przeczytanie zajęło mi ponad tydzień i często robiłam przerwy na "coś lżejszego", ale biorąc pod uwagę czas jaki autorowi zajęło jej stworzenie (kilkanaście lat!) moje wyrzuty są nieco mniejsze. Poza tym, to jedna z tych powieści, którymi należy się delektować jak dobrze skomponowanym daniem :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany, zmiany.....

I wtedy przyszedł maj..... Długo nie było mnie na blogu i kiedy spojrzałam na datę ostatniego wpisu szczerze mówiąc nieco się przestra...