środa, 23 sierpnia 2017

LALKA


LALKA




Bum! Bum!

Rower podskakuje na wyboistej drodze, a każdy kolejny podskok wywołuje w Klarze odruch wymiotny. Właśnie pędzi na złamanie karku jak najdalej od rzeczywistości.



Przez całe życie (a ma już dwanaście lat) Klara nigdy nie miała możliwości decydowania o sobie samej. Mówiono jej jak ma się ubierać, zachowywać, co i kiedy jeść. Zabraniano jej bawić się z dziećmi z sąsiedztwa, które nie były na „odpowiednim” poziomie, narzucano rytm dnia. Jej matka szczyci się tym, że jest praprapraprapra wnuczką jakiegoś hrabiego czy innego arystokraty. I nie ma znaczenia , że mieszka w odrapanym bloku w jednej z najgorszych dzielnic miasta. Codziennie, bladym świtem, ubiera swoją szarą spódnicę, zaczesuje przedwcześnie posiwiałe włosy i wychodzi w ponury świat końca XXI wieku. Później stoi w różnych kolejkach, załatwia różne „ważne” sprawy, licząc na to, że uda jej się bez przeszkód przeżyć kolejny dzień. I tak egzystuje. Jedyne co jej pozostało to te marzenia, ten nikomu niepotrzebny honor, zadzieranie nosa i piękna fasada ukrywająca pustkę i zniechęcenie. Matka nie widzi albo nie chce widzieć kpiących spojrzeń sąsiadek z piętra. Nie słyszy albo nie chce słyszeć złośliwych komentarzy (patrzcie, hrabianka!) które padają pod jej adresem kiedy wychodzi z bloku. Tylko wyżej podnosi głowę i prostuje plecy jakby to była jej jedyna ochrona. Nigdy nie kuli się pod ostrzałem ludzkiej „zawiści” jak zwykła określać to zachowanie.



Z ojcem sprawa wcale nie ma się lepiej. Pracuje od rana do nocy w fabryce na przedmieściach. Klara nie pamięta kiedy ostatni raz miała możliwość porozmawiania z nim.

- Zostaw ojca, widzisz że jest zmęczony. Nie przeszkadzaj! Zajmij się sobą! Dziewczynki w twoim wieku…. A właściwie dlaczego nie robisz lekcji? Znowu chcesz być gorsza? Ja w twoim wieku….. A twój prapraprapra dziadek….. Och, gdyby widział mnie teraz mój ociec, serce by mu pękło. A miałam takie perspektywy. A mogłam… A chciałam,… A gdybym tylko… - Klara przywykła już do tych kwestii wypowiadanych przez matkę. Już od dawna przestała próbować nawiązać z rodzicami jakikolwiek kontakt. Szkoda, że nikt z nich nie zwrócił uwagi jak bardzo wycofana się stała. Jest potrzebna tylko wtedy kiedy trzeba coś załatwić. Albo zwrócić uwagę. Rodzice są zbyt zabiegani, zagonieni. Szkoda. I tak nie są w stanie dopędzić marzeń, które już dawno podążyły inną trasą w nadziei że ktoś je odnajdzie i zrealizuje.

Rzeczywistość w jakiej funkcjonuje Klara jest równie szara co blok ,w którym przyszło jej mieszkać. Niezbyt ciekawe warunki dla rozwoju młodej osoby. Nawet plac zabaw, na którym kiedyś tak bardzo lubiła się bawić z czasem „wyblakł”. Nie ma już z kim się bawić. Koleżanki w szkole śmieją się z niej po cichu. Mówią, że nie ma charakteru. Że pozwala sobą manipulować.

- Zobacz Klara-fujara! Coś się za tobą ciągnie! To sznurek! Bo jesteś bezwiedna niczym pacynka, którą można kierować jak tylko się chce. Po-py-cha-dło!

Oczywiście pozostawiają dziewczynkę we łzach. Wrażliwość jest przekleństwem współczesnego świata. Jedyną istotą, której mała może się zwierzyć jest jej pluszowy miś. Sprany i spłowiały, zabawka, którą dostała od babci zanim…..



Kiedyś za oknem rosło drzewo. Co wiosnę rozkwitało na nowo dzięki czemu w życiu Klary pojawiała się chociaż odrobina zieleni (nadziei?). Ale potem ktoś zdecydował o jego wycince i wszystko wróciło do normy. Nie było już kolorów.



Któregoś dnia coś się zmieniło. Klara oglądała w telewizji program. Oczywiście po kryjomu, kiedy akurat nikogo nie było w domu, bo inaczej naraziłaby się na kolejną serię wymówek, że nie pracuje, nie trenuje, nie szkoli się, nie działa….. Był to reportaż o pewnej dziewczynie, która znalazła w sobie odwagę aby zwiedzać świat. Na każdym ujęciu widać było jej roześmianą buzię, wspaniałe widoki, kolory, barwy, dzikie zwierzęta, ludzi o różnych kolorach skóry, egzotyczne rośliny.

Klara zamyka oczy i wyłącza telewizor. Zaraz wrócą rodzice, a obiad nie jest jeszcze gotowy. Po co się narażać. Przecież wie co do niej należy, czego się od niej wymaga i czego oczekuje. Musi to robić.



***



Następnego dnia rano, dziewczynka jak zawsze bierze plecak , kanapki i wychodzi do szkoły. Ale gdy tylko jest za bramą łapie swój rower i jedzie w dokładnie przeciwną stronę. Bum! Bum! Rower podskakuje na wyboistej drodze. Nasza bohaterka pędzi przed siebie ile tchu nie zważając na koty, psy, ludzi, światła.  Chce uciec, chce być jak tamta pani w telewizji. Zatrzymuje się dopiero kiedy brakuje jej tchu. Jest na jakimś polu. Siada na stercie siana, wyciąga prowiant z plecaka i powoli zaczyna jeść.

Na niebie zbierają się czarne chmury. „Będzie padać” – myśli. Robi się zimno i zaczyna wiać wiatr. „No nic” – dziewczynka wstaje, otrzepuje ręce i spódniczkę. Czas wracać do domu.



                                                                      ***

-Gdzieś ty była dziewczyno? Bo na pewno nie w szkole. Dzwoniła twoja wychowawczyni! Nie wyjdziesz z domu przez najbliższe dwa tygodnie. Marsz natychmiast do pokoju! Zachciało ci się wagarów co? Gdyby to widział mój ociec, serce by mu pękło…. A takie miałam perspektywy…. A mogłam…. A chciałam…. – Klara już chyba nawet nie słucha słów wypowiadanych przez matkę, tylko kiwa potulnie głową i grzecznie wędruje do swojego pokoju.


                                                                       ***
Klara otwiera oczy, ale zaraz je mruży pod wpływem światła wpadającego przez lekko podniesione rolety. To dziś. Dziś kończy 30 lat. To podobno przełomowy wiek dla kobiety. Marszczy się przed lustrem przy porannej toalecie szukając zmarszczek. Śpiesznie popija łyk kawy, łapie torebkę i wybiega do pracy. Za nią ciągnie się ślad z kroków. Niczym lina, która łączy ją z domem i pracą i która codziennie wydaje się skracać. Nie pozwala się jej wyrwać, mocno trzyma w uścisku i zaciska wokół niej.

- Patrzcie, Klara-fujara! Marzycielka od siedmiu boleści.

Kobieta szybko przemyka do swojego kącika. Bierze w rękę ścierkę i słucha poleceń dotyczących tego gdzie posprzątać. Bo przecież wczoraj zrobiła to niedokładnie. Wszędzie został brud i ślady.

Przez całe życie poddawała się naciskom innych. I w efekcie skończyła przepasana sznurkiem, którego nie może zerwać i którym ktoś kieruje za nią. Mniej lub bardziej świadomie powtórzyła wszystkie błędy poprzednich pokoleń swojej rodziny.

czwartek, 17 sierpnia 2017

Pudełko

PUDEŁKO


Punktualnie o ósmej rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Może i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że była sobota, a ja mieszkam na ósmym piętrze. W bloku bez windy, w centrum miasta. Zignorowałam go. „Kimkolwiek jesteś, idź sobie” – pomyślałam przekręcając się na drugi bok i zakrywając głowę kołdrą. W myśl dziecięcej zasady – skoro mnie nie widać to mnie nie ma. Niestety, osobnik za drzwiami wydawał się tego nie rozumieć. Zadzwonił drugi raz. Może dobrym pomysłem byłby demontaż tego ustrojstwa? Jakby w odpowiedzi na moje pytanie za trzecim razem zamiast dzwonka rozległo się łomotanie w drzwi. No! Teraz to już naprawdę dosyć!- zerwałam się z łóżka gotowa powiedzieć kilka słów, których nie znajdziecie w żadnym słowniku języka polskiego (ani obcego). Niestety, moja gorycz nie miała dzisiaj znaleźć ujścia. Za drzwiami nikogo już nie było. Za to na progu leżało brązowe pudełko przewiązane białą kokardą w czerwone grochy.
-Witaj muchomorze – mruknęłam spoglądając na nie nieufnie. Może ten dobór kolorów wcale nie był przypadkowy? Może ktoś próbuje wysadzić nas w powietrze i w środku jest bomba? Rozglądam się po korytarzu, ale panuje niczym niezmącona weeendowa cisza. Zostawić je tu? Zabrać do środka? Może od razu wrzucić do zsypu? Żadna z tych opcji nie wydaje się dość dobra. Gdyby był inny dzień i inna pora pewnie zastukałabym do drzwi któregoś z sąsiadów z prośbą o poradę, a tak…. No nic, jednak wezmę je do środka. Poczekamy, zobaczymy.

**
Pudło stoi na stole w kuchni od trzech godzin. Nadal nie wiem co jest w środku. Ale trzeba przyznać, ze prezentuje się nieźle. Krążę wokół niego jak sęp nad padliną. W efekcie, nadal jestem w piżamie, a wszystkie plany jakie na dziś miałam zostały odłożone na bok. Teraz już chyba mogę postawić na nogi innych mieszkańców piętra?
Dzwonię (tym nieszczęsnym dzwonkiem, który to wszystko zaczął ) do sąsiedniego mieszkania. Jego właścicielką jest niewiele ode mnie starsza dziewczyna, absolwentka ASP, „artystka”. Przynajmniej sama tak o sobie mówi. Większość starszych mieszkańców określa ja nieco innym mianem, ale jak dotąd nie wzięła sobie tego do serca. Ale kto może mi pomóc rozwikłać zagadkę opakowania lepiej niż domniemany  znawca sztuki współczesnej?
-Co to jest twoim zdaniem? – pytam bez żadnego przywitania się.
- Pudło – ziewa rozdzierająco, a potem wciąga opary unoszące się znad kubka z kawą.
- Odkrywcze. Co to robiło na moim progu. Jestem w stanie uwierzyć że to twoja robota.
- Następna. – mruczy pod nosem
- Co?
- Słonko, nie jesteś dzisiaj pierwszą osobą, która dzwoni do mnie z pretensjami, ze śmiecę w bloku. – śmieje się szyderczo – Żaden z ciebie oryginał. Wejdź, posiedzimy sobie, pogadamy…. – otwiera drzwi szerzej i moim oczom ukazuje się zgromadzenie kilkunastu osób siedzących na różnych krzesłach, z różnymi kubkami w dłoniach, a centrum tego obrazka stanowi identyczne jak moje pudełko. Wszyscy się w nie wpatrują. Zupełnie jakby było magiczne.
- Ale…nie rozumiem. To nie jest twoja robota? – pytam skonsternowana
- Zwariowałaś? Wchodź do środka, bo przeciąg.
Wchodzę nadal trzymając swojego „podrzutka” pod pachą. Oczy wszystkich na sekundę przenoszą się na mnie, ale zaraz powracają do centralnego punktu przedstawienia. Nikt nic mówi, cisza jak makiem zasiał. Czując się trochę niezręcznie, sięgam po leżącą gdzieś z boku poduszkę (krzesła najwyraźniej się już skończyły) i siadam na podłodze.
- Czy…. ? – otwieram usta, żeby coś powiedzieć
- CICHO!!! – uderza we mnie cały chór głosów, wiec milknę posłusznie. Wytrzymuję pięć minut. Zaczynam bawić się kokardą. Wstaję i idę po szklankę wody. Wychodzę do toalety. Drętwieje mi noga, więc robię trzy kroki zanim zebrani znowu rzucają mi mordercze spojrzenia. Liczę wszystkie książki w pokoju. Minęło pół godziny. Nikt nie zmienił pozycji, nikt nie oderwał wzroku od pudełka. Niektórzy chyba nawet nie oddychają. I wątpię czy w obecnym stanie ktokolwiek poza mną zauważyłby gdyby nagle ktoś zasłabł, albo że na dworze rozpętała się burza z piorunami. Co ja tu właściwie robię?
- Chodź – z zamyślenia wyrywa mnie jakiś głos. Kolega z piętra niżej wyciąga do mnie rękę i pomaga dźwignąć się z podłogi. Idziemy razem do kuchni.
- Jak długo już tak siedzimy? – pytam. Czas przepływa mi przez palce jak na jednym z tych obrazów, które ukochała sobie moja siostra.
- Nie mam pojęcia, ale wiem, ze dłużej już nie wytrzymam. Czuję się jak…. No, niezbyt inteligentnie jak tak wpatruje się jak…. No, zwierzę w to… to coś.
- Nie gadaj. Szczerze mówiąc przyszłam tutaj bo myślałam, ze razem obgadamy co z tym, tym czymś zrobić. A tutaj nie ma nawet możliwości odezwania się słowem. Wszyscy nagle jakby ogłupieli.
- A może po prostu zobaczymy co jest w środku, co?
- Czy to nie jest trochę za proste? I w sumie czemu nie zrobiłam tego od razu? Bomba? Dajcie spokój.
- Też myślałaś ze to bomba?
- Tak, też się naoglądałam za dużej ilości seriali i moja wyobraźnia sięgnęła szczytu. Albo dna, zależy jak na to spojrzeć.
- Otwieramy?
Kiwam głową. Mam już dość. Nie pozwolę się ogłupiać. Ciągnę za kokardę z jednej strony, a kolega z drugiej.
BUM!!!!
Żartowałam. Nie dzieje się nic. A wiecie dlaczego? Bo dokładnie to znajduje się w pudełku. Piękne opakowanie ukrywa w swoim wnętrzu wyłącznie powietrze.
Nie wiem jak się teraz czuję. Ulga? Radość? Złość? Wszystkiego po trochu.
- Trzeba im powiedzieć. Wszyscy tylko marnujemy tu czas. I po co? Dla czego? Żeby sobie popatrzeć na atrapę? – ruszam w stronę dużego pokoju.
- Nie! Stój, poczekaj! Nie sądzę żeby to był dobry pomysł….!
- Słuchajcie wszyscy – zaczynam, ignorując i gniewne spojrzenia i słowa kolegi – w tym pudle nic nie ma! Sprawdziliśmy to! Lepiej wróćmy do domu, do rodzin, do przyjaciół, cieszmy się dniem…..
- Zamknij się! – krzyczy na mnie staruszka z pierwszego piętra z zaskakującą żywotnością – czy ktoś cię pytał o zdanie ty głupia dziewczyno? Jestem pewna że w środku jest coś pięknego!
- Dokładnie! Jak choćby zestaw biżuterii! – dołącza się zestresowana mężatka, która jest prześladowana przez męża i wykończona opieką nad trójką małych dzieci, o czym wybitnie świadczą cienie pod jej oczami.
- Albo zestaw stereo! – krzyczy meloman z mieszkania numer 10
- Albo tort! Ciasto! Cukierki! Czekolada! – trójka dzieci podskakuje z radości i już, już wyciąga małe, pulchne łapki od opakowania, ale zaraz dostają po nich od matki. „Ręce przy sobie” – mówi jej groźny wzrok.
- Tak! – staruszka, która rozpoczęła tę dyskusję kiwa głową – Oto, proszę państwa, mamy przed sobą osobę, która jest przykładem herezji. Nie wolno nam jej słuchać! – w jej oczach pojawiają się iskierki. Oj, niedobrze! – Nie wolno nam jej słuchać!
- Nie wolno! – nagle cały tłum ludzi zrywa się z krzeseł i rusza w moją stronę.
- Uciekaj! – krzyczy kolega i wyciąga mnie z mieszkania w ostatnim momencie. Za drzwiami słychać już tylko krzyki i łomot.
- Co się właśnie stało? – szepczę przestraszona
- Widzisz, wcale nie chodziło o to, co jest w środku. To nie ma najmniejszego znaczenia. Każdy z nich widział w nim dokładnie to, co chciał zobaczyć. Liczyło się piękne opakowanie – dzięki temu mieli pożywkę dla wyobraźni. Nikomu nie zależało żeby sprawdzić co jest w środku. Nie chcieli tego wiedzieć. Wystarczyło im to, co jest na powierzchni.
- To twoja sprawka – otwieram szeroko oczy.
- Oczywiście- wzrusza ramionami. – Jestem chaosem. Moje zadanie polega na tym, żeby ogłupiać, omamiać.
- Ale…. Nie rozumiem dlaczego mnie w takim razie stamtąd wyciągnąłeś.
- Jesteś inna. Widzisz więcej, to co pod powierzchnią. Jesteś skłonna do refleksji. Ciebie nie  trzeba ogłupiać, bo z tymi cechami charakteru i tak w dzisiejszym świecie długo nie pociągniesz.
- Mam inne zdanie na ten temat.
- życzę ci w takim razie powodzenia. I udanej soboty. A zapowiada się ciekawie, jeśli wziąć pod uwagę fakt, co dzieje się w środku tamtego mieszkania- śmieje się złośliwie i schodzi schodami.
Kiedy przytomnieję na tyle, żeby za nim spojrzeć nie ma go już w zasięgu wzroku. Zniknął.


wtorek, 15 sierpnia 2017

Słów kilka o tym jak nalezy się żegnać.


„POZDRAWIAM I PRZEPRASZAM” 




Wszystkie siedmiolatki zasługują na superbohaterów. Tak po prostu jest. A jeśli ktoś się  tym nie zgadza, jest głupi"

Książka Frederika Backmana pisana jest z perspektywy siedmioletniej (wkrótce ośmioletniej) Elsy. Czy to imię nie brzmi znajomo? Osobiście kiedy ją czytałam miałam przed oczami pewną Disneyowską księżniczkę. I to porównanie wcale nie jest dalekie od rzeczywistości. Od początku  wyraźnie zaznacza się silny związek głównej bohaterki z babcią, która wcale nie zachowuje się jak typowa staruszka. Bo która z babć strzela z pistoletu do paintballu do sąsiadów. Albo włamuje się do zoo i rzuca błotem w policjantów?

Na tle skomplikowanych relacji rodzinnych pomiędzy matką, a babcią mała Elsa stara się odnaleźć po śmierci najbliższej jej osoby. W tym miejscu historia zaczyna nieco przypominać tą opisaną w powieści „P.S. Kocham cię”. Babcia bowiem zostawia swojej wnuczce listy, które ma dostarczyć sąsiadom. Listy w których babcia „pozdrawia i przeprasza”. Dzięki nim Elsa poznaje lepiej zarówno babcię jak i mamę i uświadamia sobie, że wszystkie historie jakie do tej pory znała mają więcej wspólnego z rzeczywistością niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

Za duży walor całej  historii uważam umiejętnie prowadzoną narrację. Elsa jest wyjątkowo inteligentna jak na swój wiek – „inna”, dzięki czemu możemy obserwować jak postrzega rzeczywistość dziecko nad wiek rozwinięte. Nie brakuje w tym elementów komicznych, podobnie jak miało to miejsce w „Mikołajku”. Ponadto, atutem jest stworzenie przez Backmana nowego, fantastycznego świata. Może daleko mu do Hogwartu czy Śródziemia, ale moim zdaniem dzieło tego autora również zapisze się w kanonie klasyki.

Oczywiście potrzeba czasu, aby w pełni wczuć się w książkową rzeczytwistość. Początek, w którym brakuje dialogów a dominują opisy sprawia, że mija trochę czasu zanim zrozumie się podstawowy cel tej historii, jednak po kilkudziesięciu stronach czytelnik nie jest w stanie oderwać się od lektury.

Książkę polecam szczególnie osobom, które czują się zagubione w otaczającej ich rzeczywistości, czują że pod jakimś względem do niej nie pasują. Ponieważ mamy tu ukazany cały katalog postaci, które stopniowo znajdują swoje miejsce książka niesie nadzieję, ale także cały katalog innych emocji – wzruszenie, smutek, radość, rozczarowanie, ulgę. Krótko mówiąc: „Pozdrawiam i przepraszam” to opowieść, która przedstawia prawdziwe życie z jego blaskami i cieniami. 
P.S. Czy tylko ja w czasie lektury miałam przed oczami pewną konkretną księżniczkę Disneya? Propsy dla Elsy w Hogwarcie!


sobota, 12 sierpnia 2017

Każdy ptak jest stworzony do latania - słowik K.Hannah


"SŁOWIK"


Paryż.
Paryż to cudowne miasto. 
Pełne świateł, sztuki, kultury, piękna. 
Miasto miłości.
Czy również w czasie wojny?
Książka K. Hannah ukazuje historię dwóch sióstr, które różni wszystko – wiek, środowisko życia, podejście do rzeczywistości, relacje z innymi ludźmi. W ostatecznym rozrachunku okazuje się jednak że mają ze sobą więcej wspólnego niż można by przypuszczać.
Czy da się zmierzyć odwagę? Czy można mówić, ze ktoś jest „mniej” lub „bardziej” odważny. Przecież ta cecha oznacza tylko pokonywanie własnych barier. I to właśnie w czasie wojennej zawieruchy robią obie bohaterki. Wygrywają z sobą i z rzeczywistością ryzykując życie. Czy obie przeżyją wojnę?
Wyraźnie widać, że zanim przystąpiła do pisania autorka porządnie przyłożyła się do zbadania historii. Wykreowana przez nią rzeczywistość oraz sylwetki bohaterów zdecydowanie przemawiają do wyobraźni. Za duży plus uważam także ukazanie kontrastu między siostrami – szaloną Isabel i bojaźliwą, wycofaną (przynajmniej do czasu) Vianne. Doskonale ukazano także transformacje zachowania i podejścia sióstr do rzeczywistości co w efekcie dowodzi, że więcej było między nimi podobieństw niż różnic.
Książka kończy się w zaskakujący, ale nie rozczarowujący czytelnika sposób. Fragmenty powieści, w których czasy współczesne przenikają się z przeszłością przypominają stylem formę pamiętnika. I tutaj również styl pisania pisarki nie rozczarowuje. Nie każdy jest w stanie zrobić to umiejętnie. Część pisarzy popada w niepotrzebny patos. Czego udało się autorce uniknąć.
Styl pisania, o którym już wspomniałam, narracja, dobór słów oraz tematyka sprawia, że być może nie jest to powieść dla osób o słabych nerwach. Realizm, z którym K. Hannah ukazuje okrucieństwo wojny oraz wojenną rzeczywistość może spowodować, że niektórzy z pewnością wielokrotnie będą chcieli odłożyć książkę na półkę. Moim zdaniem jednak, taki właśnie jest cel tego utworu. Ma wzbudzać w nas emocje, skłaniać do refleksji, wywoływać refleksję. I ta książka, z pewnością cel ten spełnia całkowicie.


Zmiany, zmiany.....

I wtedy przyszedł maj..... Długo nie było mnie na blogu i kiedy spojrzałam na datę ostatniego wpisu szczerze mówiąc nieco się przestra...