piątek, 23 lutego 2018

Bajki i marzenia z dziecięcych lat kontra rzeczywistość.


"Szepty dzieciństwa" - Anna Sakowicz. 

Nie będę ukrywać, ze od czasu „trylogii kociewskiej” Ania Sakowicz jest jedną z moich ulubionych polskich pisarek, a po jej powieści sięgam kiedy potrzebuję się odstresować i nabrać dystansu do życia. Czy zdziwi was zatem fakt, ze niemałą radość wzbudziło we mnie wyszukanie na bibliotecznej półce „szeptów dzieciństwa”. Oczywiście, wypożyczyłam bez wahania J

Szybko okazało się, że w tej powieści autorka porusza zgoła odmienną tematykę. Pomimo tytułu, który może kojarzyć się lekko, beztrosko Sakowicz porusza losy rodziny której życie dalekie jest od ideału, a nawet od tzw. „normalności”. Baśka, Mietek i ich dzieci – Kasia i Paweł to rodzina usytuowana niżej od średniej przeciętnej. Nie mają komputera, samochodu, nie stać ich na zbytki ani na drobne codzienne przyjemności. Życie upływa im na przysłowiowym trwaniu „od pierwszego do pierwszego”, gimnastyki celem oszczędzania i żałości. Baśka pracuje w sklepie spożywczym ( czytając powieść rzuca się na myśl pewien konkretny dyskont popularny w Polsce), o Mietku nie wiadomo czym właściwie się zajmuje. Mieszka z nimi jeszcze ojciec Barbary, alkoholik. Pomimo wszystko, rodzina utrzymuje ze sobą zdrowe relacje, stara się spędzać razem czas. Nie od dziś wiadomo, że „ w kupie raźniej”.

Sytuacja rodziny zmienia się , kiedy niespodziewanie w życiu Basi pojawia się koleżanka z dawnych lat. Dobrze sytuowana, dystyngowana, właścicielka dwóch salonów kosmetycznych. Wprowadza Basię do nowego świata, pokazuje jej jak można żyć, funduje jej zabiegi kosmetyczne, kawiarnie, zaprasza na zakupy. Basia znajduje także nową pracę, jako pośrednik kredytowy, dzięki czemu może zakupić dla dzieci komórki, komputer, samochód. Żyć nie umierać. Nieważne że w domu są już żele, balsamy, waciki kosmetyczne. „Waciki nie jedzą, wiec mogą być na później”. Bohaterka powoli wpada w spiralę kupowania. Jest dobrze, damy radę, mam dodatkową pracę! Do czasu. Koleżanka z dawnych lat okazuje się bowiem być interesantką, która namawia Basię na poręczenie kredytu w banku. Czy domyślacie się co ma miejsce później? Oczywiście, koleżanka znika w tajemniczych okolicznościach, wrabiając w spłaty nie tylko Basię, ale także kilka innych osób. Co więcej, Basia traci dodatkową pracę. Wszystko zaczyna się sypać niczym domek z kart. W efekcie rodzina kończy na jeszcze niższym poziomie życia niż zaczynała. Może chcieli za dużo? Może trzeba było poprzestać na prostych przyjemnościach takich jak szarlotka z własnoręcznie „podkradzionych„ jabłek?

Plus dla Ani Sakowicz za ukazanie stopniowego popadania w spiralę nałogów. Więcej, mocniej, bardziej, jeszcze, jeszcze! Wydaje się że takie są przesłania współczesnego świata. Ten kto nie ma określonych dóbr materialnych uważany jest za nienormalnego, a szczególnie bolesne jest to w przypadku dzieci i młodzieży, wyśmiewanej przez rówieśników.

Ciekawie pokazane są również relacje między dorosłymi dziećmi, a ich dysfunkcjonalnymi rodzicami. Pokazanie wielu warstw emocji, wzajemnych żalów, niedomówień, sekretów skrywanych przez lata. Wzajemnego niezrozumienia, czy to z niemożliwości czy to z niechęci podjęcia wysiłku.

Dla niektórych pewnie historia będzie zbyt zawiła. Nawarstwienie wątków może bowiem razić - wprowadzenie jednocześnie romansu, długów, kredytów, utraty dom (ups! Spojler), umieszczenia ojca alkoholika w ośrodku odwykowym…… Jestem jednak przekonana, ze taki był cel autorki. W końcu każdy z nas ma wiele spraw i skłonności do zamiatania pod dywan. Trzeba jednak pamiętać, że ten dywan trzeba będzie kiedyś wytrzepać, a wtedy z pewnością cały kurz zasłaniający rzeczywistość opadnie. Książka skłania tym samym do refleksji oraz uważnego obserwowania rzeczywistości oraz własnej sytuacji. Warto być ostrożnym, zwłaszcza w świecie, który oferuje nam tak wiele pokus, na które trzeba być odpornym.
Życzę wam refleksji, uważności oraz zadowolenia z życia. Pamiętajcie o tym co ważne i kierujcie się własnym rozumem.
:) 

wtorek, 13 lutego 2018

Kto pociąga za sznurki?

Teatr Lalek, Piotr Borlik. 


Motyw "theatrum mundi" z jego założeniem, że wszyscy jesteśmy tylko marionetkami na scenie wszechświata był jednym z moich ulubionych w czasach licealnych. Pewnie właśnie dlatego skusiła mnie książka Piotra Borlika.

Powieść grozy. Hmm. Może wstyd się przyznać, ale nigdy nie słyszałam o takim gatunku.
Zobaczmy cóż to za debiut, który tak wszyscy chwalą.

Pierwsze zdanie zapowiadało się raczej jak początek powieści kobiecej. Coś w tak modnym teraz stylu - "wyjadę i wywrócę życie do góry nogami". Nic bardziej mylnego. W połowie pierwszego rozdziału miałam autentyczny odruch wymiotny. Chciałam odłożyć tę książkę i zapomnieć o tym co przeczytałam w tekście i co zobaczyłam oczami wyobraźni. Jak się domyślacie oczywiście tego nie zrobiłam. Trzecia w nocy to podobno godzina duchów, prawda? Okazuje się, że także książkowych demonów, psychopatów i stworów nie-z-tego-świata. MUSIAŁAM ją skończyć!

Życie Konrada Małeckiego, psychologa prowadzącego prywatny gabinet, przewraca się do góry nogami, gdy odwiedza go prokurator z niepokojącą informacją o śmierci trzech pacjentek terapeuty. Kolejne osoby z jego otoczenia giną w makabrycznych okolicznościach, w każdym przypadku zaaranżowanych na samobójstwo, dokładnie dziesiątego dnia następujących po sobie miesięcy. - tak brzmiał opis oficjalny.

Jednym słowem : REWELACJA!
Oczywiście jeśli ktoś nie lubi powieści mocno osadzonych w kontekście starożytnych wierzeń, bóstw i symboliki religijnej (ekhem, Dan Brown) to lepiej niech po nią nie sięga. Miałam taki moment, że nawet mnie treść wydała się nieco naciągnięta i zbyt przerysowana. Moment, ale jednak się pojawił. Czytałam kiedyś książkę "Anubis". Nikogo nie chcę obrazić, bo tamta mimo iż ukończona zakrawała wręcz na paranoję, ale jednak w pewnym momencie Borlik za bardzo skumulował wszystko w jeden rozdział. Z początku niby konsekwentnie trzyma się założenia "jedno morderstwo w miesiącu", a później zmienia się wręcz w Martina wykańczając na 50 stronach chyba ze 3 osoby, śmiertelnie raniąc kolejna, a głównego bohatera okaleczając na całe życie i robiąc z niego prawie-męczennika. Trochę za dużo moim zdaniem.


Plus daję za wyraziste postacie bohaterów - tylko czemu żadnej kobiety, które jakoś zostały na boku? Dziennikarz i psycholog, oboje pracujący w dziedzinach w których często człowiek ma wrażenie że jest niespełna rozumu dobrze pasują do tej historii. Ciekawie opisane są ich "wizje", powolne wpadanie w paranoję. Poza tym, ze jest to powieść grozy moim zdaniem dobrze opisuje ludzką psychikę pociągniętą do granic wytrzymałości.


Bo kto ci uwierzy, że przyczepił się do ciebie demon? Trochę żałuję, że bohaterzy drugoplanowi (nie-opętani) dość łatwo wierzyli głównym postaciom. Ani archeolog, ani profesor, ani numizmatyk czy jubiler nie mieli nawet momentu zawahania żeby wsadzić ich do psychiatryka.

Jakoś za lekko mi to przyszło. Ciekawiej byłoby wprowadzić taki wątek.
Książka wciąga niesamowicie. Widać że autor poczytał co nieco o kulturze Azteków, bo przytacza niemal całe fragmenty historii. Chociaż niby wiem, że sięgnięcie do internetu w dzisiejszych czasach nie jest żadnym wysiłkiem, ale jednak trzeba to zrobić z wyczuciem. Powieść nie ma być przecież nudnym wykładem.
Dobra literacka konstrukcja i umiejętne budowanie zdań - konkretne, budujące napięcie - widać że Borlik dobrze korzysta z narzędzia jakim jest słownictwo. Mimo iż porusza temat, który wcale nie jest nowy - czy człowiek sam kieruje swoim losem, czy stoi nad nim jakaś istota wyższa, która pociąga za sznurki i steruje nim niczym marionetką - to robi to w interesujący sposób. 

Bardzo udany debiut! Mam szczerą nadzieję, że tak jak napisano to w jednej z recenzji na okładce - pojawi się więcej powieści z tego nurtu, ze będzie on bardziej rozpowszechniony. Z pewnością jest to trudniejszy i mniej oczywisty gatunek niż thriller czy kryminał, ale przez to również ciekawszy. 

Oczywiście, czekam także na kolejną książkę Piotra Borlika. Z pewnością sięgnę po nią, kiedy tylko się pojawi.


środa, 7 lutego 2018

LUTY!

Ojojojojoj.

W nawale wszystkiego zupełnie umknęło mi, że już minął styczeń. Gdzie, kiedy, jak? Nie mam zielonego pojęcia. Może to kwestia tego, ze był to dla mnie bardzo intensywny miesiąc i jakoś tak po prostu zleciał. Tym samym rozpoczął się drugi miesiąc roku, dni robią się dłuższe i coraz bliżej do wiosny. Przynajmniej tej kalendarzowej, bo za oknem raczej nadal ponuro. Okazyjnie udaje się złapać jakiś wiosenny wschód słońca, ale jednak trochę jeszcze brakuje do takiej pełnej radości.

Tym postem chciałam dokonać książkowego podsumowania stycznia. Tak jak wspomniałam, było to intensywne czytelnicze 31 dni. Powiedziałabym, że maraton. Ledwo co skończyłam jedną książkę od razu zaczynałam następną. I szczerze mówiąc - jestem wykończona. Oczywiście, wszystko co przeczytałam było warte poświęconego czasu, ale mam wrażenie że przemykałam przez kolejne strony tylko po to, żeby zająć czymś mózg i nie myśleć o innych.... hmm.... problemach. Tak naprawdę zero przyjemności, a pod koniec miesiąca już sama nie wiem, w której książce był jaki bohater i historia. Wszystko zlewa się w jedną, trochę bezkształtną i bezbarwną masę :P

Dlatego postanowienie na luty to zwolnić i cieszyć się lekturą. Nie mieć wyrzutów sumienia.

Stosik styczniowy liczy 11 książek papierowych i 1 audiobooka, recenzowanego w ostatnim poście. Nie pójdę w tym miejscu śladami niektórych czytelników, którzy podliczają przeczytane strony i kalkulują ile wychodzi średnio, bo to tylko mnie nakręci. Osobiście uważam, że nie o to chodzi. To nie są wyścigi. Wiem, że miesięcznie pojawia się na rynku kilkanaście (lub więcej) pozycji, które wędrują na moją "to read" list, ale nie można dać się zwariować.

Wszystkim czytelnikom życzę zatem udanego spokojnego lutego z dobrą książką.

LISTA STYCZNIOWA:
1) Cztery płatki śniegu.
4) Zamarznięte serca. (zaczęłam serię od 2 tomu, ale co tam :P)
5) Nie całkiem białe Boże Narodzenie
6) Na pokuszenie (Colin Farrel w wersji filmowej mnie jednak nie przekonał)
7) Cuda i cudeńka
8) Moja magiczna Praga (tak blisko.....)
9) Wszystkie pory uczuć. Jesień. (a "zima" nadchodzi :) )
11) Moja hiszpańska przygoda
12) Zabójstwo Rogera Ackroyda

P.S. Recenzje znajdziecie w linkach. Pozdrawiam.

sobota, 3 lutego 2018

Nie taki pociąg straszny.....? Morderstwo w Orient Expressie.

Morderstwo w Orient Expressie.

czyli dlaczego pociąg jest niebezpieczny.

piękne wnętrze Orient Expressu, a w środku...... zakrwawione ciało. 
Agatha Christie powiedziała kiedyś, że najlepsze pomysły na powieści przychodzą jej do głowy podczas zmywania, bo jest to zajęcie tak nudne, że wyzwala w niej chęć mordu. Cóż, widać że pociągiem też nie dojechała do Narnii ani Hogwartu :)








Po raz pierwszy zdecydowałam się na zapoznanie się z książką w formie audiobooka słuchając go - nomen omen - właśnie podczas podróży pociągiem. I chociaż nie jestem wielką fanką kryminałów (być może nieco zniechęcił mnie Jo Nesbo), to nie da się zaprzeczyć, ze książki Christie to kanon, bo królowa może być tylko jedna, a Poirot niezmiennie mnie zachwyca :) 

Tym razem nasz bohater po raz kolejny prowadzi śledztwo "w terenie". Pociąg, który utknął z powodu śniegów, kilkunastu pasażerów na pokładzie, zagadkowy mężczyzna, który przeczuwa że coś mu grozi, a w ostateczności - morderstwo i nieznany sprawca. Zaczyna się śledztwo. Pozornie nic nie znaczące detale, drobnostki które umykają oczom innych, dzięki wprawie i bystrości Poirota tworzą pełen obraz sytuacji. Kto by pomyślał, że znaczenie może mieć choćby kolor szlafroka czy guzik od munduru konduktora? Belgijski detektyw z pewnością tak. Czy i tym razem rozwiąże "problem"? Czy uda mu się znaleźć mordercę? A może ta osoba zdążyła już uciec z pociągu? Czy to możliwe? I co to w ogóle znaczy że coś jest możliwe? 

Poszukiwania sprawcy wydają się być grą niczym Cluedo,
ale to rzeczywistość, a nie fikcja.
Tak jak pisałam, powieści Christie to klasyka i jako taka dają niesamowitą radość. Są niczym dobrze upieczone wielowarstwowe ciasto. Jedna za drugą odsłaniają się kolejne, a każda z nich daje nowe doznania. Zaskoczenie, radość, niedowierzanie, kwaśny smak kłamstwa, gorzki posmak  że znowu nie udało nam się odnaleźć sprawcy..... Czytanie (w moim przypadku słuchanie) przypomina nieco grę w Cluedo, choć pewnie nie powinnam tak tego zestawiać, bo niezbyt to pasuje poziomem :) Nie da się jednak zaprzeczyć, że bardzo chciałabym kiedyś spotkać takiego Poirota. Oczywiście mam nadzieję, że nastąpiłoby to w nieco bardziej przyjaznych okolicznościach, ale jednak - o ile sama nie byłabym denatką - nie miałabym nic przeciwko temu, żeby pomóc mu prowadzić śledztwo. Wiem że brzmi to okrutnie, ale w końcu mówimy o kryminale.

Nie będę też ukrywać, że do przeczytania książki popchnął mnie nieco film, który niedawno wszedł do kin, w myśl zasady "najpierw książka, później film". O ile jednak książkę przesłuchałam z przyjemnością, o tyle kinowa wersja, z tym nieszczęsnym Poirotem co do którego pojawiają się opinie, że "z wąsów" przypomina raczej Niemca niż Belga zmęczył mnie po kwadransie. Nie jestem przekonana czy do niego wrócę, za to sięgnęłam po serial z 1989 roku i to był strzał w dziesiątkę. 


Nie widzę właściwie żadnych minusów co do tej powieści. Szczególnie podobało mi się zakończenie. W końcu - UWAGA! SPOJLER! kto powiedział, że zabójca był jeden?
Gdybym miała wyciągać daleko idące wnioski to zasugerowałabym, że albo Tolkiem czerpał z
Dziękuję z tego miejsca wszystkim,
którzy mniej lub bardziej świadomie
popchnęli mnie do serialowego Poirota. Cudo <3
Christie odnosząc się do magicznej liczby 13 albo odwrotnie. Ale oczywiście wiem, ze to gruba przesada. Nie raziły mnie nawet francuskie słówka w tekście, ale myślę, ze to jest akurat kwestia dobrego lektora. A dzięki temu, że za moim oknem szaro, buro i właściwie wróciła zima to tym lepiej wczułam się w klimat. Chociaż myślę, że moi współpasażerowie mogli czuć się nieswojo, kiedy taka zasłuchana wpatrywałam się w przestrzeń to marszcząc brwi to otwierając szeroko oczy próbując rozwikłać zagadkę. I szczerze powiem - żaden ze mnie detektyw, bo po raz kolejny chybiłam :P



Polecam każdemu, bo wbrew wszystkiemu taki kryminał powinien znać każdy :) 
A teraz wybaczcie, czas na kolejnego denata! Tym razem Roger Ackroyd.

Zmiany, zmiany.....

I wtedy przyszedł maj..... Długo nie było mnie na blogu i kiedy spojrzałam na datę ostatniego wpisu szczerze mówiąc nieco się przestra...