sobota, 19 stycznia 2019

wciąż tu jestem więc "Hello, world!"

Drodzy czytelnicy!

Świat zawirował. Niemal trzy tygodnie stycznia minęły w mgnieniu oka, a w czasie tych 19 dni działo się tak wiele, że nawet nie zwróciłam uwagi na to, że blog "lezy odłogiem". Do tego dochodzą jeszcze temperaturowo-pogodowe szaleństwa i człowiek zupełnie traci orientację co do dni tygodnia.

Czy tego jednak chcemy czy nie, na pogodę mamy wpływ pośrednio (tak, chodzi mi o wpływ człowieka na globalne ocieplenie, ale to temat, który pewnie poruszę przy recenzji innej książki). Tymczasem.

Dzisiaj, ponieważ nie było mnie bardzo długo, czas porządnie przywitać się po przerwie i wesoło zakrzyknąć "Hello, world!"


Moje pierwsze spotkanie z M.R. wiśniewskim. Z pewnością też nie ostatnie. Ciężko jest napisać recenzję tej powieści tak, żeby nie zdradzić jednocześnie za dużo z fabuły, bo odrywanie kolejnych warstw, dostrzeganie powiązań między bohaterami i konsekwencji jakie niosą ze sobą pozornie nic nie znaczące zdarzenia składają się na całą frajdę z czytania. Powiem tylko tyle, że z początku wydaje się, ze książka w ogóle nie stanowi całości. Kilkadziesiąt pierwszych stron wprowadza zamęt, mętlik, wydaje sie że czytamy nie związane ze sobą fragmenty. Z czasem jednak, puzzle składają się w spójny obraz, całość, która wcale nie wygląda różowo.

Wiele książek, które poruszają tematykę wszechobecnej technologii jest przerysowanych. kończą się albo cudem albo tragedią. Brak im wyważenia. Wiśniewski umiejętnie zrównoważył oba te elementy. nie daje złudnej nadziej, ale tez nie widzi przyszłości w ciemnych, katastroficznych barwach. Zachowuje obiektywizm i nie stawiając się na pozycji wszechwiedzącego autora po prostu opisuje przeszłość, teraźniejszość i przyszłość zostawiając otwarte zakończenie. Ono właśnie sugeruje, że każdy z nas jest odpowiedzialny za los przyszłych pokoleń. Przyszłość dzieje się teraz. Często nie zdajemy sobie z tego sprawy.

Zdecydowanie warto sięgnąć po tę pozycję w długi, ciemny, zimowy wieczór zamiast zalegać przed komputerem czy telewizorem, i słowa te kieruję zwłaszcza do młodzieży. Trochę przeraża mnie bowiem fakt, że technologia, która już tak bardzo nami rządzi będzie coraz istotniejsza w życiu, być może do momentu w którym rzeczywiście nie damy rady w ogóle bez niej funkcjonować (tutaj odsyłam z kolei do twórczości M. Elsberga - Blackout i Zero). Zmieni się język - już teraz niektóre z pojęć użytych w książce brzmiały obco i ciężko było mi się przebić przez tę "nowomowę" (jeśli wiecie do czego nawiązuję). Duży plus dla autora, który pewnie też musiał trochę wczytać się w fora internetowe, żeby móc sprawnie operować językiem Internetu.

Podobały mi się opisy przeszłości, chociaż moim zdaniem było ich mniej niż tych teraźniejszości i przyszłości. Może autor nie chciał się skupiać na tym co było. W każdym razie to przeszłość jest punktem wyjścia i nie wolno nam zapominać o tym co było. Może się bowiem okazać, że to mądrość przodków, którzy jakoś żyli bez smartwatchy czy tabletów uratuje nam w przyszłości życie. 

Hatsune Miku - zdjęcie pochodzi ze strony https://www.focus.pl/artykul/35-latek-ozenil-sie-z-hologramem-to-kolejny-krok-czegos-co-juz-trwa
Na samym końcu, w kontekście tej powieści warto jeszcze przytoczyć jedną z wiadomości na jakie ostatnio trafiłam. Pewien 35-letni mieszkaniec Tokio wziął legalny ślub z ......... hologramem - Hatsune Miku, japoński fenomenem. Takie przelewanie uczuć do wytworów cyfrowej technologii naukowcy nazwali już "digiseksualnością".

Zmiany, zmiany.....

I wtedy przyszedł maj..... Długo nie było mnie na blogu i kiedy spojrzałam na datę ostatniego wpisu szczerze mówiąc nieco się przestra...