sobota, 22 września 2018

Stałam nad przepaścią, ale udało mi się wyjść "z otchłani"

Martyna Senator

"Z otchłani"


Pierwszą cześć serii "Z popiołów" czytałam już tak dawno, ze właściwie zdążyłam o niej zapomnieć. W międzyczasie przeczytałam kilkanaście innych pozycji książkowych, które mniej lub bardziej zapadły mi w pamięć i kiedy oddawałam je w bibliotece w oko wpadła mi druga część trylogii, która wkrótce stanie się tetralogią.

Od razu przypomniałam sobie przyjemne chwile spędzone nad historią Sary i Michała, smakowite ciasteczka i ciepłą herbatkę, którą raczyłam się w czasie lektury. Zaznajomiona z twórczością Martyny Senator wiedziałam, że i tym razem opowieść będzie czystą przyjemnością. Oczywiście nie pomyliłam się.

"Z otchłani" opowiada historię Kasi, której początkiem jest zdrada przez chłopaka, który oczywiście zarzeka się, że "to nie miało znaczenia", że "dla niego liczy się tylko Kasia", błaga o wybaczenie i przeprasza. Brzmi jak początek klasycznej historii young adult, która może wydawać się banalna, ale z czasem robi się znacznie ciekawiej. Kasia, czy raczej jej zdjęcie, zostaje bowiem wykorzystane do zilustrowania artykułu napisanego przez młodego dziennikarza na temat, który krótko można określić jako "jednorazowe związki". Kasia oczywiscie jest wściekła, ale z czasem upór redaktora, który za wszelką cenę chce odpokutować swój błąd sprawiają że zaczyna się do niego przekonywać. I zostają parą. A poprzedni zwiazek, który zostawił na duszy bohaterki bliznę odchodzi w niepamięć. Historia kończy sie  klasycznym happy endem, ale przecież od tego właśnie jest literatura, prawda? Ma poprawiać nam humor, jednoczesnie skłaniając ku refleksji.

Książki Martyny Senator sprawiają, ze jednocześnie czytelnik odrywa się od rzeczywistości, ale nadal ma przekonanie, że kreowane historie i bohaterowie są na tyle rzeczywiści, że mogą zdarzyć się tuż obok. Kto wie, czy pod postacią głównych bohaterów nie mogliby wystąpić jacyś nasi znajomi. Poruszone zostają aktualne problemy, w szczególności odnoszące się do niebezpieczeństw jakie czyhają w Internecie i środkach masowego przekazu. I wcale nie mówię tu o RODO :D
Książkę czyta się błyskawicznie, na duży plus zasługuje także układ tekstu. Kiedy pojawiają się maile lub notatki są one graficznie wyodrębnione co dodatkowo nadaje realizmu. Jasne jest, że dobór cytatów, którymi wymieniają się główne bohaterki także był przemyślany i nieprzypadkowy.

Krótko mówiąc, po raz kolejny okazuje się, ze prostota jest kluczem do sukcesu. Nie trzeba mentalnie wyjeżdżać na Karaiby czy Lazurowe Wybrzeże, nosić ciuchów od Dolce&Gabbany, zdobywać szczytów, walczyć z wampirami czy posiadać super mocy żeby być wyjątkowymi.
Wystarczy być po prostu człowiekiem, nie supermanem. 
Czerpać radość z codziennych prostych czynności, nawet jeśli polegają one wyłącznie na przygotowaniu dobrego dania ( i nie-przypaleniu go). Każdy z nas zasługuje na szczęście. Nie trzeba na nie zasłużyć, a jedynie się otworzyć, a kiedy to nastąpi z pewnością spotka nas coś pięknego. 

Największą satysfakcję z życia można mieć tylko wtedy kiedy da się sobie szansę.

sobota, 15 września 2018

Chociaż nadchodzi jesień w uczuciach warto pamiętać o "Lecie".


Wszystkie pory uczuć. Lato.

Magdalena Majcher

Lato. Uczucia. Miłość.

Te słowa bez żadnych wątpliwości przywodzą na myśl same pozytywne skojarzenia – ciepło, promienie słońca na twarzy, radość, beztroskę….
Ostatnia cześć cyklu Magdaleny Majcher „wszystkie pory uczuć” zrywa z tym schematem i porusza trudny temat późnego macierzyństwa oraz baby blues.

Głowna bohaterka, Joanna ma 39 lat i właśnie zachodzi w ciążę. Pierwszą ciążę. Z radością i niecierpliwością oczekuje narodzin pierwszego dziecka, kompletuje wyprawkę, edukuje swojego partnera w zakresie rozmiarów pieluch. Planuje jak będzie dbać o swoje dziecko, ze starannością sprawdza szpitale i kliniki w których można rodzić siłami natury….
 
Jest pełna radości i optymizmu.

Życie jednak ma inne plany, które stoją w przeszłości z tym co ułożyła sobie w głowie.
Po pierwsze, okazuje się , że jej potomek już od samego początku musiał postawić na swoim przyjmując złą pozycję do porodu naturalnego. W efekcie, konieczne było cesarskie cięcie. Pierwszy cios. Kolejnym były problemy z karmieniem, więc konieczne było korzystanie z butelek i mleka modyfikowanego. Kolejne dni zamiast radości i szczęścia przynoszą bohaterce tylko rozczarowanie i niechęć do samej siebie. Bo jak można nie kochać własnego dziecka? Wszystkie młode matki kochają dzieci. „Co jest ze mną nie tak” – zastanawia się główna bohaterka.
Z początku nikt nie widzi co dzieje się z Asią aż do momentu, w którym o mały włos nie dochodzi do tragedii.  

Temat baby blues nie jest właściwie niczym nowym, ale żeby dobrze poruszyć ten problem trzeba mieć nieco rozeznania. Nie jestem matką, nie mam jeszcze nawet 30 lat, ale sposób w jaki Magdalena Majcher prowadziła narrację powieści zdecydowanie do mnie przemówił. Bohaterkę pokazano z dwóch perspektyw – zewnętrznej w której kreowała siebie na dobra, troskliwą opiekunkę dziecka oraz wewnętrzną – ukazano jej rozterki, zniechęcenie, które się nie uwidaczniało. Dobrze opisano niezrozumienie matki przez partnera, rodzinę, otoczenie. Tylko jak mieli ją zrozumieć skoro o niczym nie mówiła. Problem depresji poporodowej został tutaj ujęty w nieco szerszy sposób, bo pokazano nie tylko depresyjny element macierzyństwa, ale też sposób w jaki przekłada się to na całe życie – kiepskie relacje  z najbliższymi, utratę świadomości własnego ciała i poczucia, że należy ono do mnie. Depresja ma bowiem szeroki zakres i przebieg. I bez profesjonalnej pomocy człowiek nie jest w stanie sobie poradzić. Nawet jednak profesjonalista nie będzie w stanie nic poradzić jeśli nie mamy wsparcia w rodzinie i przede wszystkim – w sobie. Głównej bohaterce powieści na szczęście się udało, ale można się tylko domyślać ile jest w naszym kraju matek, które zostają z problemem same.

niedziela, 2 września 2018

Od żółtego po czarny czyli "Paleta Marzeń".

Paleta Marzeń

Małgorzata Falkowska

 

Oto ona. Magda. Dziewczyna  z tak zwanego "dobrego domu". Rozsądna, poukładana, wychowana na tradycyjnych wartościach, mająca przed sobą przyszłość w dobrze zapowiadającym się zawodzie. Całe życie Ma trochę ponad dwadzieścia lat i całe życie przed sobą. Za sobą z kolei rozwód, a przy sobie dziecko - córkę, Polę.

Oto on. Alek. Uliczny artysta mieszkający w garażu, żywiący się w barach mlecznych. Lekkoduch i bawidamek. Żyjący z dnia na dzień.

Los sprawia, ze ta niepozorna dwójka się poznaje. Dwukrotnie. Za pierwszym razem, na ulicy, kiedy Alek w dość niekonwencjonalny sposób "ratuje" Magdę przed jej napastliwym byłym mężem, za który to ratunek otrzymuje w podzięce siarczysty policzek, a za drugim razem w sądzie. Wcale nie z powodu naruszenia nietykalności cielesnej, ale z tytułu bezprawnego wykorzystania wizerunku małej Poli. 

Sędzia orzekający w sprawie, który nic nie robi sobie z zamieszania jakie panuje obecnie w sądownictwie wydaje niekonwencjonalne postanowienie. Daje bowiem Alkowi szansę, aby przekonał do siebie Magdę i pokazał jej jak żyje. Mają spędzić 7 dni razem. A los pokaże co dalej.


Alek nie próżnuje i chyba nikogo nie zdziwi kiedy powiem, ze w ostateczności bohaterowie zakochują się w sobie. Zderzenie ich dwóch światów okazuje się nie być wcale tak gwałtowne jak mogłoby się to wydawać i młodzi ludzie odnajdują więcej cech wspólnych niż różnic.
Jednak czy będą razem skoro na arenę wkracza były mąż Magdy, który deklaruje, że "się zmienił". Czy miłość Alka i Magdy ma szansę, skoro jej rodzice popychają ją ku związkowi z tyranem, który już ją skrzywdził. Czy Magda przyzwyczajona do wygód będzie w stanie się ich wyrzec?

Historia oparta jest na klastycznym schemacie. Trochę rzeczywistym, bo przecież życie składa się z paradoksów, a trochę na baśniowym. Moim pierwszym skojarzeniem w czasie czytania była baśń "księżniczka i żaba", tylko że w tym wypadku nikt nie rzucał nikim o ścianę. Przynajmniej nie dosłownie. Bardzo doceniam pomysł autorki, pomimo że orzeczenie sądowe w takim kształcie nie ma miejsca bytu w systemie sądownictwa. Muszę jednak szczerze powiedzieć, że czegoś mi w tej książce zabrakło. Przyzwyczajona do ciepłego humoru Falkowskiej, którym zabłysnęła w serii "Mąż potrzebny na już" tutaj trochę się zawiodłam.

Bohaterowie są poprawni, ale nie wyróżniają sie właściwie niczym szczególnym. 
Miałam wręcz wrażenie, że bardzo interesująco zapowiadająca się powieść mniej więcej w połowie została znacznie spłycona. 
 
Większość opisów zdominowały, a wręcz przytłoczyły sceny miłosne.
Żałuję też, że na uboczu pozostawiono postać małej Poli. Jasne, punktem centralnym byli Magda i Alek, ale uważam, że skoro już pojawiło się dziecko to ciekawie byłoby wprowadzić chociaż rozdział lub dwa w którym rzeczywistość byłaby widziana jej oczami. Tymczasem postać ta zniknęła na kilkadziesiąt stron, pojawiając się na końcu kiedy na jaw wyszły tajemnice z przeszłości. 
Trochę zamieszania wprowadzono też na końcu (uwaga spojler!) poprzez ukazanie rozterek Magdy czy wyjedzie z byłym mężem i zostawi Alka czy też nie. Tik, tak, tik, tak. Wahała się jak wahadło zegara. Dzięki temu powieść nabrała tempa, ale moim zdaniem można było ten fragment skrócić zważywszy na to, ze przecież wszyscy wiemy że w literaturze "young adult" wszystko kończy się szczęśliwie. 


Co do samego tytułu - o kolorach właściwie wspomniano wprost tylko raz,  w pojedynczej scenie.  Okoliczność, że Alek był artystą jakoś nie wystarczyła mi w kontekście "barw". W tym zakresie czuję niedosyt, ale z drugiej strony takie niedopowiedzenia pozostawiają duże pole dla wyobraźni. Ostatecznie - to my jesteśmy malarzami swojego życia.


Podobało mi się zakończenie, mimo iż było nieco melodramatyczne. Jednak cieszę się, że Małgorzata Falkowska zdecydowała sie zmienić miejsce akcji. Dzięki temu możliwe było spojrzenie na cała historię z innej perspektywy, co z kolei pozwalało uwierzyć, że dwoje zakochanych pomimo swojej przeszłości mogą na nowo zacząć budować swoją rzeczywistość. 

Zmiany, zmiany.....

I wtedy przyszedł maj..... Długo nie było mnie na blogu i kiedy spojrzałam na datę ostatniego wpisu szczerze mówiąc nieco się przestra...