niedziela, 22 stycznia 2017

KOCHANICE KRÓLA

KOCHANICE KRÓLA 

czyli czym się kończy siostrzana rywalizacja.




Dość niespotykanie dla mnie zaczęłam czytać cykl Tudorowski Philippy Gregory od tomu drugiego. Fakt, że wynikło to z tego, ze książka po prostu sama wpadła mi w ręce, a przy tym nie wiedziałam że to kolejna część.
Mniejsza o to. 
Nie zmniejszyło to w żadnym wypadku przyjemności jaką sprawiła mi ta lektura.

Książka pomimo swoich 700 stron jest lekka (wagowo), dzięki czemu mogłam ją zabierać ze sobą w codzienną trasę uczelnia - dom i nie nadwyrężyć przy tym zbytnio kręgosłupa ;).

Jeśli ktoś twierdzi, że historia jest nudna to zdecydowanie rekomenduję tę pozycję. P.Gregory pisze bardzo lekko poruszając kwestie historyczne ze swobodą i gracją zupełnie jakby sama była jedną z dwórek Katarzyny Aragońskiej czy Anny Boleyn. 

Nie można jednak dać się zwieść pozorom. Mimo wszystko napisanie tej książki wymagało od autorki wiele mozolnej pracy i godzin spędzonych nad opasłymi tomiszczami historycznymi (których wykaz zamieszcza na końcu). Tym większe brawa, bo potrafiła przerobić te księgi na wspaniałą opowieść. Nie każdy tak potrafi (z  tego miejsca pozdrawiam mojego historyka z liceum :)

Za bardzo duży plus uznaję także opisy wspomnianej już dworskiej atmosfery. Intrygi, snowania, knucie, wyrachowanie. No cóż - prawdziwy dwór angielski jest bardziej pierwowzorem dla tego z gry o tron niż obrazem szczęścia i radości.

Autorka dobrze oddała także charakter głównych bohaterek. Nie ma co, kobiety w tamtych czasach zdecydowanie były silniejsze niż mężczyźni. I uważam, że nawet mimo ze Anna Boleyn skończyła jak skończyła - żaden spojler - bo chyba każdy wie, że ją zgilotynowali- ostatecznie to i tak ona została zapamiętana przez historię. Może nawet lepiej niż jej <zniewieściały> małżonek.

Jedyny minus mam do samego zakończenia. Być może wynikło to z tego, że byłam już nieco zmęczona ( w końcu druga czy trzecia w nocy), ale chyba poszło to zbyt szybko. Przez kilkanaście ostatnich stron Greogory buduje atmosferę napięcia po to, żeby w finale zakończyć ją przez dosłownie dwa zdania. Tutaj szala przeważa się trochę na korzyść filmu z Natalie Portman i Scarlett Johanson. Mimo wszystko, chyba liczyłam na coś więcej.

Jednakowoż.
Książka wciągająca - i nie mówię tylko jako humanistka. Moje panie, jeśli kiedykolwiek zastanawiałyście się czy wasze życie ma sens - zapraszam do czytania. Z pewnością żadna z was nie jest na tyle zależna od mężczyzn i związana ścisłymi regułami, które każą zawsze być posłuszną. 
No i z pewnością każda z was ma na tyle zdrowego rozsądku żeby nie skończyć w tak paskudny sposób. 
I taką refleksją zakończę dzisiejszy dzień (dziadka).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany, zmiany.....

I wtedy przyszedł maj..... Długo nie było mnie na blogu i kiedy spojrzałam na datę ostatniego wpisu szczerze mówiąc nieco się przestra...