"KONKURS NA ŻONĘ"
"BILET DO SZCZĘŚCIA"
BEATA MAJEWSKA
Główną bohaterką powieści „Konkurs na żonę” oraz "Bilet do
szczęścia" jest Łucja Maśnik, studentka. Dodajmy do tego, że typowa studentka,
wiecznie w niedopłacie, sierota wychowywana przez żywiołową babcię i jej równie
żywiołowe córki, obdarzona sporą dawką humoru i dystansu do życia.
Na zupełnie drugim biegunie znajduje się główny bohater,
Hugo Hajdukiewicz, prawnik z zamożnej rodziny, żyjący „na poziomie”, kombinator
i rozrywkowicz.
Jako, że Łucja wiecznie poszukuje sposobów na dorobienie
bierze udział w konkursie „na żonę” organizowanym przez Hugona. I wygrywa.
Dochodzi do zderzenia się zupełnie różnych osobowości, które z pozoru zupełnie
do siebie nie pasują, a które z biegiem
czasu zaczynają się do siebie zbliżać.
Przyznam szczerze, że pierwszą cześć z początku czytało się
średnio, co wynikało pewnie z faktu, że autorka nie ujawnia od razu dlaczego
doszło do zorganizowania konkursu. Czytelnik podświadomie wyczuwa co się święci, ale jednak wielu
elementów musi domyślać się samodzielnie. Z jednej strony dawkowanie napięcia sprawia,
że historia nabiera kolorów, ale z drugiej ta zaburzona chronologia nieco
utrudnia lekturę. Nie można się jednak zniechęcać, bo zdecydowanie warta jest
czasu! Łucja, tak pełna barw i kolorów, żywiołowa, energiczna, zabawna to
bohaterka która sprawia że jesień która już przecież nadeszła z pewnością nie będzie
nudna. Hugon tez odbiega od typowego wizerunku „pana mecenasa”. Oczywiście, ma
wiele cech typowego przedstawiciela tego zawodu, ale jednak na Sali sądowej
chyba nie dałby sobie rady.
Powieść wpisuje się w gatunek „realistycznej”, „obyczajowej”,
ale szczerze mówiąc moja wyobraźnia chyba nie sięga tak daleko, aby wyobrazić
sobie taką sytuację w rzeczywistości. Nie pozbawiło mnie to jednak przyjemności
z lektury, zwłaszcza po kilkudziesięciu stronach kiedy już wkręciłam się w
koleje losów bohaterów oraz przyzwyczaiłam do sposobu narracji i stylistyki
autorki. Akcja dzieje się szybko, może nawet nieco za szybko, miłość, ciąża,
zdrada, zawiedzione nadzieje, ukazanie naiwności, rozstanie przychodzą
błyskawicznie jedno po drugim. Trochę jak zupka instant – smaczna kiedy jest się głodnym, ale
na długą metę niezaspokajająca głodu.
Niezwłocznie po zakończeniu pierwszej części sięgnęłam po
drugą, która w porównaniu wypadła zdecydowanie lepiej – niczym solidny domowy
obiad i to z deserem. Bohaterowie są w niej zdecydowanie dojrzalsi. Pozostają
sobą, ale jednak nabierają cech, które sprawiają, że łatwiej wyobrazić ich
sobie w realnym świecie. Nie ma niepotrzebnych dramatów, naciąganej fabuły, sama rzeczywistość z jej małymi radościami i
troskami. Autorka pokazuje, że mimo wszystko, mimo przeciwności i trosk mamy
wpływ na swoją rzeczywistość, że możemy kształtować swoje reakcje i być szczęśliwymi. Najważniejsze to się odważyć i nie skreślać żadnej relacji. Życie jest piękne i
potrafi zaskakiwać.
Na jesień lektura dopasowana idealnie : )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz